I znowu będzie książkowo. Tym razem na warsztat wzięłam świetną, bo opartą na wielu inspirujących przykładach z życia codziennego publikację Gary’ego Hamela „Zarządzanie jutra” wydanej przez polski Red Horse w roku 2008.

Nie ma to jak zacząć pisanie książki od… końca, i to najlepiej takiego o silnej podbudowie intelektualnej. A lepszego końca niż u Francisa Fukuyamy nie uświadczysz, toteż Gary Hamel, jeden z czołowych światowych teoretyków (ale i praktyków) zarządzania, zaraz po przytoczeniu zarysu filozofii autora „Końca historii” i „Końca człowieka”, oznajmia, że oto dotarliśmy do… końca zarządzania.

Książka „Zarządzanie jutra” (na poły poradnik praktyczny, na poły publikacja naukowa) pokazuje na licznych przykładach, że kalkowanie modeli biznesowych, które odniosły sukces wczoraj, jutro najprawdopodobniej się nie sprawdzi, a takie kierunki studiów jak marketing i zarządzanie są toksyczne, bo jedynie propagują i utrwalają wyświechtane wzorce.

Liczy się pomysł, najlepiej niekonwencjonalny i – przede wszystkim – zmiana sposobu myślenia. To punkt wyjścia, żeby w dalszej perspektywie móc być (bez)konkurencyjnym. Większość firm jest zresztą, jak to ładnie określa Hamel, nieświadomie rozrzutna, bo „marnotrawi zasoby ludzkiej wyobraźni”.

Dużą wartością tej książki są analizy poszczególnych case’ów. Po dokładnym przyjrzeniu się modelom biznesowym Toyoty (jak skutecznie zmobilizować szeregowych pracowników i wydobyć tkwiący w nich potencjał) czy Google’a (chaotyczne szaleństwo, w którym jest metoda) uświadamiamy sobie, że firma jutra to taki twór, w którym hierarchiczny układ zarządzania wciąż co prawda istnieje, ale uległ wyraźnemu spłaszczeniu. Hamel posuwa się nawet do twierdzenia, że czasem w kierowaniu biznesem przydaje się natura anarchisty, bo taka postawa to najskuteczniejsza metoda na obalenie zmurszałych oligopoli.

Słowem-kluczem „Zarządzania jutra” jest innowacja – owoc kreatywności, odwagi i braku dogmatów i to ona generuje przewagę konkurencyjną firmy. Gwarantem sukcesu jest bowiem pomysł na stworzenie czegoś, czego nigdy dotąd nie było, swoistego rodzaju wynalazku (casus W.L.Gore’a, twórcy tzw. wiatroodpornej tkaniny oddychającej i właściciela okrzykniętej najbardziej innowacyjną firmą świata Gore-texu, skupiającego wokół siebie odkrywców na… skalę przemysłową!). Hamel udowadnia, że innowacja wcale nie musi być jednorazowym „wyskokiem”, odstępstwem jedynie potwierdzającym regułę. Może się stać seryjnym modelem biznesowym, nieokiełznanym modus operandi, z którym tradycyjne koncepcje zarządzania nie mają szans.

Jedno jest pewne: ducha wynalazczości zabija wszelkiego rodzaju biurokratyzacja, a bezosobowy korporacjonizm to nienajlepszy sposób na zmierzenie się z wyzwaniami, jakie przynosi szalony wiek XXI. Książka Hamela jest zresztą manifestacyjnie wręcz antysystemowa, bo to właśnie „system” i jego okowy są tym, co dławi innowacyjność, nie pozwalając rozwinąć skrzydeł i wzbijać się do góry. Dotychczasowy model zarządzania w formie piramidy, na której szczycie znajduje się nieomylny szef, a na samym jej dole szeregowi pracownicy to w dzisiejszych realiach… piramidalna bzdura. Najlepiej, według Hamela, sprawdza się pozioma (zdewertykalizowana, jak to określa) struktura zarządzania, uwzględniająca fakt, że pracownik jest (a przynajmniej – bywa) na tyle rozgarnięty, że może – działając na własną rękę i samodzielnie organizując swój czas pracy – osiągać o niebo lepsze wyniki, niż gdyby miał nad głową cerbera w postaci „jednostki kierowniczej”. Że nieustanna kontrola i nacisk na wydajność raczej demobilizują niż sprzyjają innowacyjnemu „wolnomyślicielstwu”, a to ono jest najbardziej produktywne.

Na koniec dwie wiadomości, dobra i zła. Dobra jest taka, że Gary Hamel napisał świetną książkę, którą – mimo swojej naukowości – czyta się jednym tchem. Znajdziemy w niej i praktyczne porady jak nie zostać w biznesowym tyle, i rzeczowe analizy niekonwencjonalnych (luzackich, można by rzec) modeli zarządzania, które zawojowały świat, bo były inne, niepodobne do niczego, z czym mieliśmy do czynienia wcześniej.

Zła wiadomość jest natomiast taka, że „Zarządzanie jutra” nie miało szczęścia do polskiej redakcji, powierzonej osobie nie mającej najprawdopodobniej nic wspólnego z ekonomią (no, może poza comiesięcznym płaceniem rachunków…). Przypisy objaśniające zawarte w tekście Hamela niuanse z szeroko pojętej sfery finansowej najlepiej więc omijać szerokim łukiem. Albo i czytać, przygotowawszy się uprzednio na całkowite przedefiniowanie posiadanej przez nas wiedzy. Mnie najbardziej spodobał się fragment dotyczący zamieszania wokół amerykańskiego giganta energetycznego, Enronu: „W efekcie kurs giełdowy spółki spadł o 60 mld dolarów (…)” (s. 220). Spadło co?! Kurs giełdowy (cena za akcję) mógłby obniżyć się o 60 mld dolarów tylko wtedy, gdyby jedna akcja kosztowała więcej niż 60 mld dolarów. Redakcji chodziło zapewne o kapitalizację spółki. Takich kompromitujących wpadek znajdziemy tu trochę więcej, co jest o tyle smutne, że książka Hamela doskonale by sobie poradziła bez dodatkowych (tzn. niepochodzących bezpośrednio od autora) przypisów.

Ale to taki łatwy do obejścia szczegół (wystarczy nie reagować na odsyłacze, kontynuując – mimo przypisowych pokus – lekturę tekstu właściwego), więc do sięgnięcia po „Zarządzanie jutra” gorąco namawiam.

Gary Hamel, Zarządzanie jutra. Jakie jest twoje miejsce w przyszłości?, Red Horse, 2008, s. 336