Wszyscy znamy pisarza Marka Twaina jako autora m.in. „Przygód Tomka Sawyera” czy „Przygód Hucka Finna”, ale tylko nieliczni wiedzą, że był dosyć znanym w swoich czasach (żył w latach 1835-1910) inwestorem. Inwestorem-porażką.
Pisarz William Faulkner nazywał go „ojcem amerykańskiej literatury”, ale Twaina równie dobrze można by było określić mianem „inwestycyjnego utracjusza”. Zarabiał głównie pisząc, a kapitał lokował przede wszystkim w nowych jak na owe czasy technologiach. Bez powodzenia. W początkowym okresie skupił się szczególnie na jednym z cudów ówczesnej techniki, jakim była maszyna do składu tekstu. To wynalazek Jamesa W. Paige’a, który rozwijał w latach 1872-1888. Miał zastępować ludzkie palce na potrzeby prasy drukowanej (w dzisiejszej terminologii określilibyśmy to jako łamanie tekstu). Elementem składowym tej maszynerii było tzw. ramię mechaniczne, które miało „odwalać” całą robotę. Wynalazek ten jednak nigdy nie osiągnął sukcesu finansowego, bowiem był zbyt skomplikowany w obsłudze i często się psuł.
Od zecera do milionera?
Jednak Markowi Twainowi nie przeszkadzało to w zainwestowaniu w nią ówczesnych 300 tys. dolarów (na dzisiejsze pieniądze byłoby to około 6 mln. dolarów amerykańskich). Bardzo wierzył w sukces tego przedsięwzięcia. Twain jako były drukarz (przekonany, że się na tym zna, jako że w młodości wykształcił się na zecera) wyłożył na ten cud techniki w latach 1880-1894 nie tylko pieniądze zarobione na pisaniu, ale i ogromną część środków finansowych, jakie odziedziczyła po swojej majętnej rodzinie jego żona, Olivia Clemens. Inwestycja ta doprowadziła do finansowego upadku nie tylko jego samego, ale także całą jego familię. Jako ciekawostkę dodajmy, że powstały tylko dwa egzemplarze tej maszyny. Jeden z nich został oddany na złom podczas II wojny światowej, drugi zaś wylądował ostatecznie w Connecticut, w domu pamięci poświęconemu Markowi Twainowi.
Ale tracenie pieniędzy w przypadku Twaina nie opierało się tylko na nowych technologiach. Zainwestował też z marnym skutkiem w wydawnictwo Charles L. Webster and Company. Początkowo osiągnęło ono ogromny sukces finansowy dzięki publikacji wspomnień Ulyssesa S. Granta (to przyciągnęło Twaina), ale wszystkie zarobione pieniądze „wtopiło” na biografii papieża Leona XIII. Dość wymienić, że sprzedało się tylko niewiele ponad 200 egzemplarzy.
Ścigany, pożądany
Zubożała przez to rodzina Marka Twaina była zmuszona opuścić tyleż przepiękną, co drogą w utrzymaniu rezydencję w Hartford na rzecz przeprowadzki do Europy w czerwcu 1891. Pomieszkiwał wraz z żoną i córką Susy m.in. w Niemczech (Berlin), we Francji (Paryż) i we Włoszech (Florencja). Utrzymywał się wtedy z publikacji sześciu europejskich listów, których wydanie zaproponował mu William M. Laffan z gazety „New York Sun”. Jednak kłopoty finansowe zmusiły Twaina do wielokrotnego powrotu do Nowego Jorku. Dość powiedzieć, że zatrzymywał się wtedy w „tanim pokoiku”, za który płacił półtora dolara dziennie w The Players Club, jak wspomina jego biograf Albert Bigelow Paine.
Twain powoli zaczął się podnosić z finansowego niebytu jesienią 1893 roku, kiedy to nawiązał trwającą 15 lat przyjaźń z finansistą Henrym Huttlestonem Rogersem, prezesem Standard Oil. Ten ostatni, by uniknąć ścigania Twaina przez wierzycieli, doradził mu przepisanie praw autorskich na jego żonę Olivię i pomógł mu ogłosić upadłość konsumencką w kwietniu 1894 roku.
Rogers zajął się finansami Twaina na tyle skutecznie, że ten ostatni mógł nareszcie spokojnie oddychać. Ale był to oddech jeszcze płytki, bowiem nie wszyscy wierzyciele zostali spłaceni. W tej ostatniej czynności pomógł Markowi Twainowi niejaki Robert Sparrow Smythe, który w lipcu 1895 roku zaproponował pisarzowi światowe tournée trwające rok. W jego trakcie Twain jeździł po całym globie z odczytami. Za duże pieniądze. Okupił to problemami zdrowotnymi. Trząsł się cały ten czas, bo było mu najzwyczajniej w świecie zimno.
Do Ameryki powrócił w październiku 1900 roku. Spłacił wszystkich i ostatecznie zakończył swoją przygodę z inwestowaniem. 10 lat później zmarł.